W Tarnogrodzie, w Warszawie… Teatru wiejskiego codzienność i święto

W Tarnogrodzie, w Warszawie…
Teatru wiejskiego codzienność i święto

Jeżeli coś trwa od 30 lat, co roku powtarza się w tych samych (prawie) miejscach, odbywa się wedle niezmiennych reguł – można mówić o codzienności. Tak też było z tegorocznym teatralnym sejmikowaniem. A że codzienność opisywaliśmy wielokrotnie, naturalną koleją rzeczy będzie szukanie tego, co w niej nietypowe, jednorazowe.

Teatralne sejmiki

W wymiarze – jak to się zwykło mówić – „medialnym” wydarzeniem niezwykłym było wpisanie tarnogrodzkiego, finałowego Sejmiku Teatrów Wsi Polskiej do programu kulturalnego Prezydencji Polski w Radzie Unii Europejskiej. Uradował ten fakt organizatorów, bo widzieli go jako oznakę uznania kulturalnej i edukacyjnej roli naszych działań, docenienia wieloletniej pracy. Prawdą jest wszakże, iż oczekiwali czegoś więcej, na przykład większego choćby trochę wsparcia finansowego, śladu inicjatyw promocyjnych. Nic takiego nie nastąpiło, pozostanie więc tylko obecność na liście bardzo wielu zdarzeń, które w rzeczywistości ani programem, ani obrazem kultury polskiej się nie stały. Nie mogło zresztą być inaczej, jeśli inauguracyjny koncert wypełniło nie to, co możemy (i powinniśmy) pokazać Europie, ale to co potrafimy z „Europy” kupić i tym kupieniem udowodnić swoją „światowość”.
W wymiarze artystycznym najwłaściwsze byłoby użycie określenia „stabilizacja”. Liczba zespołów prawie identyczna,  jak w ostatnich trzech latach (51), niezmienna dominacja dwóch typów przedstawień: obrzędowych i dramatycznych. A przecież coś się zmienia. Otóż od lat różnica liczbowa między wymienionymi „gatunkami” nie była tak znikoma – widowiska obrzędowe stanowiły 45%, a dramatyczne 38%  całości. Warto przypomnieć, że przed rokiem relacja ta wyrażała się w liczbach: 57 do 31%. Utrwala się zatem proces obserwowany od kilkunastu lat, a dobrze uchwycony przez jedną z komisji: „coraz bardziej udane próby tworzenia własnych obrazków dramatycznych”. Własnych, bowiem punktem wyjścia i tematem jest element rodzimej kultury, zwyczaj bądź obrzęd: wieczór panieński, zmówiny, „andrzejki” czy odczynianie uroków; potem dochodzi do umieszczenia go w konkretnym czasie i przestrzeni, przeobrażeniu „modelowych” postaci w pełnokrwiste osoby dramatu – o własnych życiorysach, zachowaniach, sposobie mówienia. Można to uznać za prawdziwy teatralny dorobek sejmików. Tym dorobkiem jest bez wątpienia również – a może przede wszystkim – jakość przedstawień. To ona sprawiła, że możliwe stało się spełnienie wielkiej tęsknoty – pokazania najciekawszych spektakli w Warszawie, na prawdziwej scenie. To było właśnie ŚWIĘTO wiejskiego teatru.

 

ZWYKI po raz pierwszy

Kształt temu świętu nadały młode entuzjastki sceny ludowej – Zofia Dworakowska i Magdalena Grudziecka, od lat wiernie uczestniczące w sejmikach. Zaproponowały zorganizowanie w Warszawie Festiwalu Teatrów Wiejskich ZWYKI. Z gotowym pomysłem Towarzystwo Kultury Teatralnej wybrało się do dyrektora stołecznego Teatru Polskiego, Andrzeja Seweryna. Wybitny artysta nie wahał się nawet przez chwilę: pomysł zyskał akceptację, TKT zdobyło partnera i w dniach 26 – 27 listopada 2011 r. ZWYKI zagościły  na jednej z najważniejszych polskich scen. Pokazano  7 najciekawszych – głównie tegorocznych – widowisk, a nurtowi prezentacji towarzyszyły otwarte dla publiczności zajęcia warsztatowe – śpiewu, tradycyjnego tańca, ale i lokalnych technik rękodzielniczych i rzemieślniczych. Wszystko to doszło do skutku dzięki pozyskaniu trzeciego partnera – mazowieckiego Centrum Kultury i Sztuki oraz pomocy Samorządu  Województwa Mazowieckiego.

A jak było na scenie i na widowni? Więcej niż dobrze. Zespoły udźwignęły ciężar występu w nowych warunkach i przed nową publicznością. Publiczność dopisała i szczerze dziękowała reakcją w toku i oklaskami po występie. Najkrócej, ale chwytając najistotniejsze, ujął rzecz Andrzej Seweryn. „…nasza wspólna inicjatywa przyniosła satysfakcję wszystkim uczestnikom Festiwalu. Entuzjastyczne reakcje widzów, a także niekłamana radość zespołów, które prezentowały swoje spektakle, pozwalają sądzić, że podjęliśmy wysiłek w słusznej sprawie i już dziś możemy myśleć o kolejnych edycjach Festiwalu.”
Program ZWYKÓW tak został pomyślany, by widzowie obejrzeli różne widowiska, by wedle starej zasady pars pro toto posmakowali nieznanej im sztuki. Były więc obrzędy doroczne i rodzinne, prace gospodarskie, sceniczne przetworzenia. Kilka spektakli opisali współpracownicy SCENY.

Z obrzędów rodzinnych

Widowisko Wesele świętokrzyskie – wprowadziny i oczepiny Zespołu Pieśni i Tańca LEŚNIANIE z Kamiennej Góry (woj. świętokrzyskie) zaczyna się bardzo pięknym obrazem: w izbie, długi nakryty obrusem i zastawiony jadłem stół; gospodarze czekają na młodą parę. Kiedy ta wchodzi – z licznym i barwnym korowodem weselników – rozbrzmiewa śpiew, a młodzi obsypywani są ziarnem. Następuje scena niezwykłej urody:  Panna Młoda przejmuje wręczony jej bochen chleba – toczy go po stole a potem po wyciągniętych dłoniach wszystkich zebranych. Później żegna chleb, kraje go i kromkami  częstuje rodziców i uczestników. Wszyscy śpiewają „A nasza Młoducha biały chlebek kraje”.
Weselnicy zostają zaproszeni są do stołu. Jedzą kaszankę i ciasto drożdżowe. Muzykanci grają, zaczynają się  przyśpiewki. Wszyscy ruszają do tańca. Za kilka chwil pora na  oczepiny. Mężczyźni wychodzą. Kobiety zdejmują młodej kolorowy czepiec i nakładają chustę – słychać śpiew „oj włosy, włosy, włosy złociste” – potem rozbrzmiewa  „już ty nie Marysia ale gospodyni”. Wchodzą mężczyźni. Wszyscy wznoszą toasty. Coraz więcej śpiewnych przekomarzań i docinków: „Wesele, wesele, po weselu smutek, bo Panu Młodemu nie chce piać kogutek”.
Przedstawienie podoba się, porywa widownię  Jest pełne energii i barwnych, wynikających jeden z drugiego obrazów. Każe zachwycać się urodą ludzkiego życia ale i zamyślić nad jego ulotnością. Szczególną wartością tego teatralnego przetworzenia obrzędu jest wierność tradycji – w kostiumie, muzyce, śpiewie i tańcu, zachowaniach. Ten pietyzm dla własnej kultury jest godzien najwyższego uznania.

Praca jako teatr

Zespół Obrzędowy KOWALANKI z  Kowali (woj. świętokrzyskie) pokazał spektakl pod tytułem Pranie. Oto raz w tygodniu nad strumień przychodzą kobiety wiejskie z praniem. Okoliczność ta sprzyja towarzyskim rozmowom, żartom, plotkom, wspominkom i śpiewom. Wydawałoby się, że nie ma w takim zdarzeniu niczego  specjalnie atrakcyjnego, jednak 8 wykonawczyń udowadnia, że nawet zwyczajne sąsiedzkie spotkanie może wzbudzić zainteresowanie i aplauz widzów. Kobiety – tworząc pogodną, przyjazną atmosferę – bez trudu wciągają obserwatorów w prosty, acz ciekawy i dowcipny dialog. Scenografia jest skromna: rzeką jest niebieski materiał rozpostarty na całej szerokości sceny; nad wodą widnieje kilka kępek kaczeńców i stokrotek (kwiaty z bibuły i krepiny wykonane przez członkinie zespołu); po stronach sceny po dwa prawdziwe drzewka. Ten ładnie zakomponowany wiosenny obrazek dopełniają pojawiające się nad wodą wiejskie kobiety. Przyszły nad strumień w codziennych, domowych ubraniach. Sześć z nich z  kijankami i cebrzykami  w rękach zajmuje miejsce bezpośrednio nad wodą, dwie pozostałe – piorące bieliznę na tarkach w cynowych baliach – ustawiają się w drugim rzędzie. Spotkanie jest pretekstem do opowiedzenia kilku historii: o kowalównie, która „cnoty nie pilnowała”, o małżeńskich i matrymonialnych perypetiach jednej z kum (w tym zabawna historia o kominiarzu), o południcy. Opowiadania i plotki przeplatane są pieśniami, które zgrabnie nawiązują do poruszanych w rozmowie tematów. Dialog płynie wartko i swobodnie. Spektakl przynosi  niemało wartości poznawczych (odtworzenie zwyczaju prania przy strumieniu, przywołanie wierzenia w południce, wykorzystanie starego sprzętu do prania, przypomnienie kilku pieśni z regionu świętokrzyskiego), muzycznych (pięknie brzmiące i zestrojone głosy wykonawczyń połączone z rytmicznym wybijaniem bielizny kijankami), a też wysokie walory plastyczne: pomysłowe rozwiązanie strumienia, elementy rękodzieła ludowego w scenografii (kwiaty), trójplanowa kompozycja sceny: strumień i dwa rzędy praczek. Na przychylne zauważenie zasługuje również scenariusz tego przestawienia: zręcznie zakomponowane wejście postaci, wybór ciekawych opowieści i pieśni w części zasadniczej widowiska oraz naturalne, niewymuszone zakończenie – po prostu zapowiedź następnego  spotkania za tydzień.

Obrzędowość doroczna

Widowisko rozpoczyna piękna pieśń towarzysząca idącym do żniwa. Z pierwszych pokosów żeńcy kręcą powrósła i opasują się nimi. Rozpoczyna się praca, symbolicznie wykonywana, ale bardzo umiejętnie. Widać, że nie jest to udawanie. Płaczące dziecko w kołysce, zrobionej z trzech patyków i płachty, uspokojone zostało znaną kołysanką „Kotki dwa” ale jak oryginalnie i inaczej brzmiącą. Tę inność buduje i podkreśla język, którym posługują się wykonawcy. Jest to ich rodzinna mowa, w której najlepiej potrafią wyrazić swoje myśli i uczucia. Każdej wykonywanej czynności towarzyszy pieśń. Opowiada, komentuje, buduje jakąś magiczną aurę przedstawienia, której nie da się stworzyć słowem mówionym. Żeńcy z ostatniej garści niezżętego zboża i zebranych ziół i polnych kwiatów stroją perepylicę – w innych regionach nazywaną przepiórką. Za chwilę przyjdzie gospodarz z przynosząc poczęstunek na zakończenie żniwa. I znów rytualne czynności i przepięknie wykonane pieśni. Autorem tego przedstawienia – pełnego delikatności, umowności, w którym akcja zdąża od symbolu do umownej realności – jest Zespół Teatralny MALINKI z Malinnik (woj. podlaskie), a nosi ono tytuł Perepylica.

Z obrzędu teatr

Zespół Obrzędowo-Śpiewaczy z Ożarowa (woj. łódzkie)  przedstawił Wieczór panieński od kuchni, widowisko dramatyczne, choć oparte na tradycyjnym obrzędzie – obrazuje ostatni wieczór przed zamążpójściem. Za stołem siedzi bohaterka wydarzenia i wyszywa. Schodzą się kobiety, zaczynają się przygotowania do jutrzejszej uroczystości.  Z rozmów dowiadujemy się, że narzeczona nie jest zachwycona wyborem kandydata na męża. Kocha innego, ale jest sierotą i powinna się pogodzić z poślubieniem wdowca z dziećmi. Ciotka usiłuje ją przekonać, że to dobra decyzja, ale bez specjalnego rezultatu. Wyjście młodej nie przerywa  dyskusji. Rozmowy towarzyszą pracom, które trzeba wykonać na jutro: część kobiet wałkuje ciasto na makaron, dziewczęta przygotowują kwiaty z kolorowego papieru. Kiedy główna bohaterka wraca, przyłącza się do koleżanek. Nie jest w radosnym nastroju, prawie płacze. Oliwy do ognia dolewa sąsiad, który przyniósł nową miotłę. Sam jest zatwardziałym kawalerem i twierdzi, że wesele to nic dobrego. Wpada ktoś z konkurencyjnego wesela i opowiada, jak tam przebiegają przygotowania. Jedna z kobiet  bierze się do prasowania, chłopak sprząta ale i korzysta z okazji by wykraść kawałek kiszki. Niby wszystko przebiega zgodnie z planem, lecz temat niechcianego zamążpójścia i prawdziwej miłości ciągle wraca. I nie pomaga  argument, że „na śmierć i życie to się ino szlachcianki we dworach zakochują, takie co nie mają co robić i ino mgleją”. Tymczasem suknia jest już wyprasowana, trzeba ją przymierzyć wraz z welonem i butami. Jedne kobiety mówią, że powinna być czerwona nitka, żeby nikt nie zauroczył, inne przekonują – nic czerwonego, bo  coś złego może się zdarzyć. Ktoś zagląda przez okno wywołując popłoch, bo nie wolno podglądać panny młodej. Na oknie zawisają wycinanki. Przez cały czas trwają żywe, z wielką swobodą i swadą  prowadzone rozmowy i przekomarzanki. Baby narzekają na chłopów, pojawia się i akcent wesoły a sprośny, kiedy kobiety robiące makaron, lepią kluchę w kształcie atrybutu męskości.
Gdyby rzecz sprowadzała się do przedstawionej fabuły, można by mówić o sprawnym obrazku scenicznym. Ale jest jeszcze drugi wątek – mądry i wspaniale zagrany przez dwie najstarsze aktorki. Wychowująca kandydatkę na pannę młodą ciotka miała męża, który niedługo pożył, jednak zachowała go w dobrej pamięci. Matka chrzestna natomiast aż trzykrotnie wychodziła za mąż i każdego towarzysza żywota chwali. A najbardziej tego, który na nią krzyczał i ganiał po obejściu i rękę nieraz podniósł. Ale jak się potem przepraszali! Jak piękne to były chwile! Starsza pani do dzisiaj nie rozstała się z ukochanym. Małżeństwo było niebem na ziemi, ciągle pamiętanym. I w tym zrównoważeniu małżeństwa niechcianego i małżeństwa nadającego sens życiu tkwi prosta mądrość tego przedstawienia, którego scenariusz napisała i wyreżyserowała Wanda Majtyka. Ona też zagrała chrzestną. Głęboki ukłon.

*

Dodajmy jeszcze, że program ZWYKÓW dopełniły: Kurpiowski Zespół Folklorystyczny CARNIACY z Czarni (woj. mazowieckie) z widowiskiem Życie puszczańskie Kurpiów, Regionalny Zespół Pieśni i Tańca PODEGRODZIE (woj. małopolskie) pokazujący Powrót parobków z jarmarku godniego  oraz Zespół Śpiewaczo-Obrzędowy z Jakówek (woj. lubelskie) z Andrzejkami. I na andrzejkowych wróżbach festiwal się zakończył, bo nastał Adwent, a  z nim koniec zabaw, wesołości –  w czas Adwenta milkną wszystkie instrumenta. A Zygmunt Gloger w swojej Encyklopedii staropolskiej przypomina stosowny wierszyk:

Święta Katarzyna klucze zagubiła,
Święty Jędrzej znalazł,
skrzypki zamknął zaraz.

Teraz trzeba czekać na Dzień Narodzenia i nowy rok sejmikowania.

Lucjan Cehl

Wykorzystano opisanie widowisk przez Katarzynę Smyk, Lecha Śliwonika,
Edwarda Wojtaszka, Jana Zdziarskiego

Ta strona używa plików cookie, aby poprawić przyjazność dla użytkownika. Użytkownik wyraża zgodę na dalsze korzystanie ze strony internetowej.

Polityka prywatności